Coppola obserwuje nas przez wsteczne lusterko. Spsiałe media w klubie z szerokim kapitałem, rewolucja proletariatu i totalitaryzmy XX wieku, sekstaśmy nastoletnich gwiazd pop i celebrycka kultura pozbawiona emocjonalnej autentyczności, trauma jako paliwo dla artystycznych poszukiwań i miłość stosowana jak zabawa zapałkami. Na tył, Ameryka przedstawiona jako Nowy Rzym, cesarstwo na końca upadku. Łatwiej wskazać, czego "Megalopolis" nie porusza. Na przypadek nie angażuje się najbardziej atrakcyjną kwestią, którą jest społeczny rezonans sztuki produkowanej przez bohaterów. Reżyser buduje swój satyryczny olej z kameralnym dramatem, gdzie wolny duch próbuje wydostać się z ciała spętanego konwenansami. Warto zauważyć, iż to związanie nie przynosi korzyści żadnej z umów. Aktorzy zbierają się na konkretnych częściach swoich ról, oraz ich wartości odnoszą się do prezentowania najbardziej typowych elementów spośród ich własnych repertuarów. Shia LaBeouf zajmuje się w rozbawionego trickstera, Aubrey Plaza jest komediową siłą natury o kamiennym wyrazie twarzy, Dustin Hoffman gra cynicznego spin-doctora, a Adam Driver jest wykorzystanym geniuszem, który przypomina bohatera rock-opery "Annette". Neobarokowe podejście Leosa Caraxa, widoczne w jego filmie, ma pewny punkt odniesienia, ponieważ w obu filmach obserwujemy liczne nawiązania do ostatniej popkultury. Różnią się ale tym, że Carax przynajmniej pamięta o organizacji swojego wykonania i mama się okiełznać swoją wyobraźnię, aby pozostała przyciągająca dla widza. U Coppoli forma jest kwestią drugorzędną (przykro mi, ale nie mogę bardzo traktować wyrytych w marmurze cytatów z Firma Aureliusza). Reżyser skupia się przede ludziom na mnożeniu surrealistycznych atrakcji, żonglowaniu gatunkowymi elementami i uwalnianiu od filozoficznych evergreenów — od Hermana Hessego, przez Ayn Rand, aż po Francisa Fukuyamę, niczym kulka we flipperze. Niektóre z ostatnich niesamowitych wstawek są nawet interesujące, jak szekspirowska scena erotyczna spleciona z analizą mechanizmów korporacyjnych. Jednak część z nich toż pomysły mało atrakcyjne, co powoduje do niekomfortowego proszenia o budżet. Wielkie sumy, które stały wydane, nie są widoczne ani w tandetnych efektach specjalnych, ani w teksturach dekoracji, ani nawet w wielkich koncepcjach inscenizacyjnych. "Megalopolis" to obraz zaskakująco kameralny, stały i formalnie konserwatywny. Film spotyka się bez bólu zębów, ale, szczerze mówiąc, posiadam już dość mitologizowania tego sposobu projektów. Po pierwsze, z „celów bycia” Coppoli ważna by uzyskać skromny festiwal filmowy. Na wstępu XXI wieku przekształcił „Młodość stulatka” Mircei Eliadego w sentymentalny bubel, natomiast w „Tetro” przedstawił problemy artysty z najczarniejszą modernistyczną manierą. Po drugie, chociaż niezręczne jest ocenianie „Megalopolis” przez pryzmat narracji o wyliniałym mistrzu, trzeba przyznać, że u schyłku kariery ponad połowa filmów jednego z najwyższych reżyserów w relacji kina to pretensjonalne porażki. https://vodwizja.pl/filmy/megalopolis/ to efekt krwawych walki z producentami, świadectwo walki bezkompromisowego artysty o każdy wypoczynek w Hollywood – jeżeli nie ciągłe otaczania jego wolności, nie powstałyby takie wydawnictwa jak „Ojciec chrzestny”, „Czas apokalipsy”, „Drakula” czy „Rozmowa”. Może wtedy, przeciwko temu co zapewnia Cezar Katylina, kompromisy rzeczywiście stanowią istotę sztuki kolektywnej, a dużą miarę wielkości stanowią ograniczenia.